expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

niedziela, 12 stycznia 2014

W słusznej sprawie, czyli III Bieg dla WOŚP w Kobyłce


Nie planowałam startu w tym biegu. W ogóle nie miałam dziś zamiaru brać udziału w żadnych zawodach. Po zeszłotygodniowej sztafecie w Arkadii (relacja wciąż powstaje...) miałam serdecznie dość przed- i postartowego stresu, choć jest on pozytywny. Nie pozwala jednak dobrze spać w nocy. Dziś miał być relaks w biegowych okolicznościach - rodzinno-przyjacielskie ognisko w Lasku Młocińskim + kibicowanie Oldze, Monice i Andrzejowi w Grand Prix zBiegiemNatury.
Poranek przywitał nas jednak deszczem ze śniegiem i bardzo silnym wiatrem. Wyprawę trzeba było odwołać, a że w domu siedzieć mi się nie uśmiechało, postanowiłam potruchtać na bieg "Policz się z cukrzycą" w ramach Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Grzechem byłoby się tam nie pojawić , start znajdował się zaledwie 2 km od domu. Poza tym bardzo lubię te lokalne klimaty - biuro zawodów w podstawówce, dużo znajomych twarzy (pozdrowienia dla KB REBUS), na starcie Burmistrz Miasta i Mandaryna a po biegu najprawdziwsza grochówka z ogromnego gara.
Opłaciłam cegiełkę dla Orkiestry, zarejestrowałam się w kategorii K19 (hehe) i zaczęłam się rozglądać za jakimś schematem trasy. Spontan spontanem, ale dobrze byloby wiedzieć, dokąd lecieć. Mapka była jednak tylko jedna, zainteresowanych znacznie więcej, więc tylko rzuciłam okiem. Niczego z tego rysunku nie zrozumiałam, bom z orientacji w terenie noga okrutna. Upewniłam się tylko, czy trasa jest oznaczona i pobiegłam na start.
Do walki zagrzewała nas Mandaryna
Ruszyłam całkiem żwawo (jak się później okaże zbyt żwawo...), nogi dobrze podawały, jakby zapomniały o wczorajszym 13-kilometrowym wybieganiu. Tu kałuża, tam dziura w drodze, ale cały jednak utwardzona nawierzchnia, na którą się psychicznie i tempowo nastawiłam. Jakież było moje zdziwienie, gdy jakieś 5 minut po starcie wbiegliśmy do lasu. Ale w sumie takie crossy lubię, więc pędziłam dalej. Tempo malało a zmęczenie rosło - tu wystający korzeń, tam połamane gałęzie, pagórek, kałuża, błoto...Chwila prawdy nastąpiła gdzieś pod koniec drugiego kilometra, gdy moim oczom ukazał się PODBIEG. Ale taki, że poczułam się, jak w połowie trasy Półmaratonu Kampinoskiego. Nie był może bardzo długi, jednak koszmarnie stromy a wtaczałam się pod górę, grzęznąc w mokrym, kopnym piachu. Walczyłam, żeby nie przejść do marszu a przez chwilę pojawiła się nawet myśl o zejściu z trasy. Pognałam ją precz i skupiłam się na ustabilizowaniu oddechu i wyrównaniu tempa. Zryw na pierwszych metrach trasy wychodził mi teraz bokiem. Minęło mnie kilku zawodników a ja, dysząc jak lokomytywa, marzyłam, żeby zobaczyć linię mety. Oddech udało mi się złapać kilkaset metrów przed końcem biegu, w sam raz żeby się dobić na finiszu. Z końcówki pamiętam tylko mrugające lampy wozów strażackich, lejący się na głowę deszcz i głos konferansjera, który na szczęście był coraz głośniejszy :-) Na metę wpadłam z czasem niewiele ponad 25 minut a według Endomondo pokonałam 4.74 km.
Po TAKIEJ trasie satysfakcja jest podwójna
Takiej grochówki nie jadłam już dawno - kiełbasę zjadł maż, ja przechodzę na wegetarianizm
Jestem baaaardzo dziś z siebie zadowolona, pobiegłam szybko a gdyby nie profil trasy, byłaby szansa na czas poniżej mojej życiówki z Warszawy we wrześniu. A na dodatek zabrakło mi ledwie 2 minut do podium! Za rok powalczę o uścisk dłoni Burmistrza i Mandaryny :-)

piątek, 3 stycznia 2014

Noworoczne przemyślenia + plan na półmaraton

Zabierałam się do napisania tego posta już od kilku dni. Świąteczna przerwa w pracy była doskonałą okazją do przemyśleń wszelkich, również tych dotyczących biegania, trybu życia, zdrowia, samopoczucia czy samooceny.
Jak pewnie pamiętacie, od jakiegoś czasu biegałam zupełnie bez planu, ot tak trochę rekreacyjnie. I o ile na początku bardzo mi taka swoboda pasowała, tak ostatnio coraz częściej myślałam o planie na marcowy półmaraton. Przejrzałam ich naprawdę wieeeeele i do wczoraj nie mogłam się na żaden zdecydować.
W tak zwanym międzyczasie zmagałam się z przeróżnymi bolączkami biegacza-niedawnego kanapowca. Po zaleczonej kontuzji pośladka zaczęły boleć mnie piszczele a chwilę później zewnętrzna część lewej stopy. Byłam coraz bardziej sfrustrowana - treningi przestały mi sprawiać przyjemność, w pewnym momencie musiałam odpuścić. I takiej właśnie przerwy było mi potrzeba. Dzięki niej przypomniałam sobie o "dywanówkach" - domowych treningach z YouTube. Od tego właśnie zaczynałam swoją przygodę z aktywnością fizyczną, zanim jeszcze w całości pochłonęło mnie bieganie. Wybrałam się też w końcu do klubu na zajęcia ze sztangami - ta namiastka siłowego treningu niesamowicie mi się spodobała. Dostałam niezły wycisk, ale fajnie było poczuć zakwasy w zupełnie innych miejscach niż po bieganiu :-)
I tym sposobem narodziła się myśl o zupełnie nowym podejściu do treningu. Tak, wiedziałam, że bieganie to nie wszystko, że powinnam robić ogólnorozwojówkę, wzmacniać całe ciało. Tylko się jakoś strasznie zafiksowałam na te cztery treningi w tygodniu i określony kilometraż. I chyba byłam tym po prostu zmęczona. Zaczęła mnie też dręczyć myśl o złamaniu 2h w Półmaratonie Warszawskim. Od dłuższego czasu średnie tempo moich treningów oscyluje wokół 6:30 min/km, trudno mi sobie na razie wyobrazić 21 km w tempie o prawie minutę na kilometr szybszym. Tylko czy ja naprawdę muszę te 2 godziny łamać? Po co ja właściwie biegam - dla rekordów? Przypomniałam sobie o swojej motywacji z wiosny 2013, kiedy zaczynałam biegać. Chciałam przede wszystkim ruszyć tyłek, schudnąć, lepiej się poczuć, mieć więcej energii, przebywać na świeżym powietrzu i POLUBIĆ SIEBIE. Po drodze chyba za dużo czytałam o życiówkach innych biegaczy-amatorów, walce o lepsze czasy, często okupionej poważnymi kontuzjami. Zgubiłam gdzieś radość z samej aktywności, ze zmiany, której dokonałam.
Po tym przydługim wstępie przejdźmy do KONKLUZJI - moim celem nie są życiówki w biegach. Tak naprawdę chciałabym schudnąć jeszcze kilka kilogramów, zwiększyć % tkanki mięśniowej i bez kompleksów wskoczyć latem w szorty. Żyć zdrowo, przyzwoicie się odżywiać, dawać dobry przykład dziecku. Plan jest taki, aby bieganie połączyć z innymi aktywnościami, co w moim przypadku będzie oznaczać redukcję dni biegowych. I już mnie to nie boli :-) Półmaraton w marcu jest jak najbardziej aktualny, ale za te 2h nie dam się pokroić. Znalazłam w końcu plan treningowy, który spełnia wszystkie moje oczekiwania:
- zakłada trening 3x w tygodniu
- opiera się na "minutażu" a nie kilometrażu
- nie zawiera niezrozumiałych sformułowań :-)
- ma dokładnie tyle tygodni, ile zostało do marcowej połówki

Jego fragment wygląda tak a całość możecie zobaczyć TUTAJ.

mój plan na Półmaraton Warszawski

A poza tym dostałam od OLA O BIEGANIU nominację do Liebster Award - bardzo dziękuję! Więcej o tym w kolejnym poście.