Jak pewnie pamiętacie, od jakiegoś czasu biegałam zupełnie bez planu, ot tak trochę rekreacyjnie. I o ile na początku bardzo mi taka swoboda pasowała, tak ostatnio coraz częściej myślałam o planie na marcowy półmaraton. Przejrzałam ich naprawdę wieeeeele i do wczoraj nie mogłam się na żaden zdecydować.
W tak zwanym międzyczasie zmagałam się z przeróżnymi bolączkami biegacza-niedawnego kanapowca. Po zaleczonej kontuzji pośladka zaczęły boleć mnie piszczele a chwilę później zewnętrzna część lewej stopy. Byłam coraz bardziej sfrustrowana - treningi przestały mi sprawiać przyjemność, w pewnym momencie musiałam odpuścić. I takiej właśnie przerwy było mi potrzeba. Dzięki niej przypomniałam sobie o "dywanówkach" - domowych treningach z YouTube. Od tego właśnie zaczynałam swoją przygodę z aktywnością fizyczną, zanim jeszcze w całości pochłonęło mnie bieganie. Wybrałam się też w końcu do klubu na zajęcia ze sztangami - ta namiastka siłowego treningu niesamowicie mi się spodobała. Dostałam niezły wycisk, ale fajnie było poczuć zakwasy w zupełnie innych miejscach niż po bieganiu :-)
I tym sposobem narodziła się myśl o zupełnie nowym podejściu do treningu. Tak, wiedziałam, że bieganie to nie wszystko, że powinnam robić ogólnorozwojówkę, wzmacniać całe ciało. Tylko się jakoś strasznie zafiksowałam na te cztery treningi w tygodniu i określony kilometraż. I chyba byłam tym po prostu zmęczona. Zaczęła mnie też dręczyć myśl o złamaniu 2h w Półmaratonie Warszawskim. Od dłuższego czasu średnie tempo moich treningów oscyluje wokół 6:30 min/km, trudno mi sobie na razie wyobrazić 21 km w tempie o prawie minutę na kilometr szybszym. Tylko czy ja naprawdę muszę te 2 godziny łamać? Po co ja właściwie biegam - dla rekordów? Przypomniałam sobie o swojej motywacji z wiosny 2013, kiedy zaczynałam biegać. Chciałam przede wszystkim ruszyć tyłek, schudnąć, lepiej się poczuć, mieć więcej energii, przebywać na świeżym powietrzu i POLUBIĆ SIEBIE. Po drodze chyba za dużo czytałam o życiówkach innych biegaczy-amatorów, walce o lepsze czasy, często okupionej poważnymi kontuzjami. Zgubiłam gdzieś radość z samej aktywności, ze zmiany, której dokonałam.
Po tym przydługim wstępie przejdźmy do KONKLUZJI - moim celem nie są życiówki w biegach. Tak naprawdę chciałabym schudnąć jeszcze kilka kilogramów, zwiększyć % tkanki mięśniowej i bez kompleksów wskoczyć latem w szorty. Żyć zdrowo, przyzwoicie się odżywiać, dawać dobry przykład dziecku. Plan jest taki, aby bieganie połączyć z innymi aktywnościami, co w moim przypadku będzie oznaczać redukcję dni biegowych. I już mnie to nie boli :-) Półmaraton w marcu jest jak najbardziej aktualny, ale za te 2h nie dam się pokroić. Znalazłam w końcu plan treningowy, który spełnia wszystkie moje oczekiwania:
- zakłada trening 3x w tygodniu
- opiera się na "minutażu" a nie kilometrażu
- nie zawiera niezrozumiałych sformułowań :-)
- ma dokładnie tyle tygodni, ile zostało do marcowej połówki
Jego fragment wygląda tak a całość możecie zobaczyć TUTAJ.
mój plan na Półmaraton Warszawski |
A poza tym dostałam od OLA O BIEGANIU nominację do Liebster Award - bardzo dziękuję! Więcej o tym w kolejnym poście.
O rany, nie spodziewałam się takiego podejścia do biegania. Ale przyznaję, że to podejście mi się podoba :) Masz rację, czy te życiówki to jest taka ważna sprawa, że zapominamy o przyjemności z biegania i tylko gonimy, byle szybciej, byle dalej.
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że to o czym piszesz to jest to "mądre bieganie", które dla każdego oznacza coś innego ale efekt jest ten sam - czerpanie przyjemności z tego co się robi :)
ale ładnie to podsumowałaś :-)
UsuńA co to jest "Liebster Award", bo ja nie wiem...
OdpowiedzUsuńTo takie wyroznienie dla poczatkujacych blogow o malej liczbie czytelnikow. Juz niebawem napisze wiecej :-)
UsuńŚwietna koncepcja, będę do Ciebie zaglądał i podglądał postępy :)
OdpowiedzUsuńDziękuję, będzie mi bardzo miło :-)
Usuń