Po Półmaratonie Warszawskim były jeszcze Biegi Górskie w Szczawnicy i Bieg Powstania Warszawskiego. W międzyczasie wydarzył się kataklizm w życiu osobistym, który skutecznie odebrał mi wenę, siłę, pasję i energię...
W zasadzie to ja się już z bieganiem pożegnałam. Kupiłam nawet rolki, żeby czymś zastąpić głód aktywności. Pożegnałam się, bo tegoroczne próby truchtania kończyły się za każdym razem koszmarnym bólem piszczeli, jakby ktoś mi te kości łamał. Odpuściłam więc, trochę ćwiczyłam w domu siłowo, trochę jeździłam na tych rolkach. I chyba miała rację moja koleżanka z pracy - moje ciało najwyraźniej do biegania nie było gotowe. Jednak 8 miesięcy przerwy to nie byle co.
Kilka dni temu wpadłam na pomysł, żeby wystartować w charytatywnym marszobiegu w przeddzień Orlen Warsaw Marathon. Namówiłam do tego samego inną znajomą z pracy. Założenie było takie, że będziemy szybko maszerować, nie nastawiałyśmy się na bieg.
Przedwczoraj, dzień przed wydarzeniem, wyszłam kolejny raz na truchtanie z nadzieją, że tym razem nie będzie bolało. No i cud! Przeszurałam 15 minut i nic złego się nie wydarzyło :) :) :)
Byłam przeszczęśliwa i napisałam do Basi: "żeby nie było, że jesteśmy lamy, jutro truchtamy".
Szampańskie nastroje przed startem |
takie ładne koszulki dostałyśmy :) |
11 000 uczestników a od każdego aż 10 zł na rzecz Fundacji Dar Serca |
W sobotę o 16.30 spotkałyśmy się na Placu Zamkowym, gdzie zbierali się uczestnicy marszobiegu. Według organizatorów wzięło w nim udział 11 000 osób. Niesamowite wrażenie robił ten tłum ubranych na biało-czerwono osób. Poczułam dreszczyk emocji, jak zawsze podczas biegów ulicznych, jejku, jak mi tego brakowało!
Postanowiłyśmy, że będziemy truchtać. Na pierwszym kilometrze niespecjalnie się dało, ale gdzieś w okolicach Karowej tłum się rozluźnił i dało się ruszyć nieco szybciej. Właściwie to była wymarzona trasa na życiówkę. Spory fragment z górki, później długie proste. Nie tym razem jednak :) dla mnie to był bieg na przełamanie i nowe otwarcie. To nic, że najwolniejszy w życiu. Pękam z dumy, bo ani razu nie przeszłam do marszu, nie zmęczyłam się nawet jakoś specjalnie, no i dowiozłam do mety pierwszego w życiu biegu ulicznego Basię.
Także tego, wracam!!! Szukam teraz fajnych biegów na 5 km a na lodówce zawiśnie plan treningowy pod tegoroczny BMW Półmaraton Praski :)
Wracaj na bloga!
OdpowiedzUsuń