Tuż przed startem Hajnowskiej Dwunastki, z moim najwierniejszym kibicem |
Kiedy zapisywałam się na Hajnowską Dwunastkę, wiedziałam, że w ten sam weekend odbędzie się Biegnij Warszawo, i że nijak się tych dwóch startów nie uda pogodzić. Zresztą, po chwili zawahania, uznałam bieg po Puszczy Białowieskiej za znacznie bardziej atrakcyjny niż kolejne zmagania z asfaltem Warszawy. W przygotowania do niego udało mi się wciągnąć męża a chwilę później także znajomych, zakochanych w okolicach Białowieży. Kilka dni później mieliśmy już zarezerwowane noclegi niedaleko Hajnówki, trwały ustalenia, kto ugotuje żurek a kto upiecze golonkę :-) I to się nazywa turystyka biegowa!
Sobotni poranek przed biegiem przywitał nas lekkim przymrozkiem, ale także pięknym, jesiennym słońcem i bezchmurnym niebem. Start zaplanowano na samo południe, temperatura poszybowała do ok. 15 stopni - idealne warunki do biegania.
Biuro zawodów mieściło się tuż obok stacji wąskotorowej kolejki leśnej - trudno o bardziej urokliwe miejsce. Pakiet startowy odebrałam bez stania w kolejce a jego zawartość naprawdę mnie zaskoczyła. Imienny numer, ekologiczne gadżety od Nadleśnictwa Hajnówka, talony na piwo, wejście do parku wodnego i na imprezę integracyjną - organizatorzy pomyśleli o najdrobniejszych szczegółach.
Najbardziej urzekł mnie jednak lokalny koloryt imprezy - stragany z rękodziełem, domowymi nalewkami czy ręcznie robionymi słodyczami. Próżno szukać takiej atmosfery na masowych biegach ulicznych. Nie zabrakło również atrakcji dla dzieci biegaczy, dzięki czemu mój synek spokojnie dotrwał do mojego powrotu z trasy. No właśnie - trasy. Nie znalazłam przed biegiem żadnej informacji o jej profilu. Mogłam się tylko domyślać, że wrócą wspomnienia ze szkolnych biegów przełajowych.
Na starcie
ustawiło się 114 zawodników, w tym tylko 15 kobiet. Stawkę otwierał quad
wskazujący drogę a zamykał...husky, ponoć weteran tego typu imprez. Pierwsze i
ostatnie kilkaset metrów wyścigu to droga przez bardzo nierówną łąkę, z
koleinami i dość wysoką trawą. O skręcenie nogi nie było trudno. Później już
tylko malownicze, leśne dukty z licznymi atrakcjami - długie podbiegi,
wystające konary, piach i żwir. Bieg był bardzo szybki - chwilę po starcie
oglądałam już większość pleców współzawodników. Na trzecim kilometrze
wyprzedziłam kilka osób, które najwyraźniej zaczęły
za szybko. Sama zresztą byłam przerażona swoim tempem (5:30) - obawiałam się,
że nie pociągnę tak długo ze względu na zróżnicowanie terenu. Szczęśliwie,
myliłam się a najszybciej pobiegłam 9-ty kilometr.Po pokonaniu 2/3 trasy
klęłam, na czym świat stoi, zadając klasyczne pytanie biegacza wykończonego
"po co mi to???" Wtedy pojawił się mój anioł stróż z klubu Pędziwiatr
Białystok. Myślałam, że mnie wyprzedzi i pomknie dalej, tymczasem zrównał ze
mną krok i tam w tandemie pokonaliśmy ostatnie kilometry. I chyba tylko dzięki
temu nie odpuściłam, walczyłam do końca i z pięknym finiszem wbiegłam na metę,
gdy zegar pokazywał 1:04:14. Przy okazji zrobiłam nową życiówkę na 10km (54:17)
i zakochałam się w biegach terenowych.
Na mecie
czekały banany, woda i multiwitamina (wow) a kolega z Białegostoku podziękował
mi za podwiezienie do końca biegu w równym tempie. Niech żyje honor biegaczy!
Umordowałam
się okrutnie, było bardzo ciężko, ale już rozglądam się za kolejnym terenowym
startem.
P.S.
Wyniki biegu (z czasami netto i brutto) wisiały na płocie, gdy szłam się
przebrać po biegu. Ależ tempo!
|
ostatnie metry - mój kompan z Białegostoku odpuścił :-( |
radość z życiówki i pokonania własnych słabości była ogromna |
Super bardzo ładny wynik i trasa jest rewelacyjna. Biegłem w tamtym roku i też zrobiłem życiówkę. Biega się tam wspaniale. To powietrze, atmosfera i trasa cudna. W tym roku mimo, że zapisałem się nie dan było mi dojechać. Szkoda. Wrócę tam za rok bo warto
OdpowiedzUsuńdziękuję :-) w takim razie spotkamy się na pewno, bo ja też się wybiorę, jeśli nic nie stanie na przeszkodzie
Usuńa teraz chcę się zmierzyć z połówką w Kampinosie