expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

poniedziałek, 21 października 2013

Mój debiut w połówce, czyli II Półmaraton Kampinoski

Na początek powinnam się chyba wytłumaczyć, głównie przed sobą samą, skąd pomysł na start w półmaratonie jeszcze w tym roku. Plan był, aby debiutować w połówce dopiero w marcu 2014, cóż to więc za szaleństwo??? Wszystkiemu winny jest mój wyjazd do Hajnówki sprzed dwóch tygodni, podczas którego zakochałam się w terenowym bieganiu. Pomyślałam, że skoro na treningu (jednym...) przebiegłam już 18 km, to te trzy jeszcze jakoś doczłapię.
widoki były boskie a ekipa przednia - prowadzi nasz osobisty zając :-)
fot. ekobiegi.pl

Postanowiłam potraktować ten start zupełnie treningowo, jako spokojne wybieganie, bez żadnych celów czasowych. Ostatecznie był to także mój pierwszy raz z zającem - Renata poprowadziła grupkę debiutantek na czas 2:15 - 2:17. Dobra robota!
zapowiadało się całkiem niewinnie...
fot. maratonkampinoski.pl

Bieg zaczynał się o 9.30, więc pobudka skoro świt, bułka z dżemem + kawa, do plecaka banan, domowej roboty izotonik i mus owocowy zamiast popularnego żelu, którego wciąż się boję. Na miejscu drobne problemy z parkowaniem, sprawny odbiór numerów startowych i chipów do pomiaru czasu a potem już tylko odliczanie do startu w przenikliwym zimnie (było ok. 0 stopni). Uśmiałam się - na moim numerze widniało imię BARTOSZ (wzięłam to za dobrą monetę, bo to imię mojego szanownego małżonka). Tak się właśnie kończy odkupowanie pakietu startowego w ostatniej chwili.
Zaczęłyśmy bardzo spokojnie, Renata nas skutecznie spowalniała, był czas na podziwianie widoków i towarzyskie rozmowy. Zewsząd zresztą słychać było śmiechy, nie odczułam ani przez chwilę atmosfery rywalizacji. Momentami musiałam dość wysoko zadzierać nogi - wąskie ścieżki nad mokradłami pełne były wystających konarów, nie brakowało też kałuż do przeskakiwania. Najgorsze było przede mną... Na około 9-tym kilometrze moim oczom ukazał się widok, którego TOTALNIE się nie spodziewałam. Miałam przed sobą nie podbieg, to była całkiem pokaźna góra, o której nikt  mnie uprzedził. Od razu przypomniało mi się, jak wiele lat temu mój wtedy jeszcze nie mąż wciągał mnie na Jaworzynę Krynicką... Zaczęłam się bać, że po pokonaniu tej przeszkody nie dam zwyczajnie rady pokonać tego dystansu. Wbiegłam na sam szczyt, nie przechodząc ani na chwilę do marszu.
ta góra dała mi strasznie w kość...
fot. ekobiegi.pl
Wiedziałam, że jeśli zatrzymam się choć na chwilę, to mogę nie wrócić do biegu. Później wcale nie było lepiej - szlaki były pełne piachu, który wykańczał moje zbolałe nogi, do tego znów dał mi się we znaki pośladek, który dokucza od kilku treningów. Od około 15-go kilometra walczyłam z własną głową. Byłam koszmarnie zmęczona, bolały mnie nogi a w brzuchu okrutnie burczało, i nie pomógł na to mój mały mus owocowy. Na szczęście odnalazł się mój zając i reszta ekipy, którą gdzieś po drodze zostawiłam w tyle. Nawet przez moment nie przyznałam się im, jak mi ciężko, skupiłam się po prostu na tym, aby dotrzymać im kroku. Byłam pod wrażeniem stałego tempa a najszybciej pobiegłam, o dziwo, 18-ty kilometr.
wyszło tak

Ostatnie dwa kilometry przebiegłam chyba tylko siłą woli. Droga do pomarańczowej bramy mety dłużyła się niesamowicie. Tuż przed nią miałam łzy w oczach, że jednak nie poddałam się, że dałam radę, że po raz kolejny pokonałam swoje słabości. Gdy się zatrzymałam, nie mogłam się schylić, aby odczepić chip ze sznurówek a palce tak mi zgrabiały z zimna, że organizatorzy musieli mi pomagać z odsznurowaniem.

Dziś na spokojnie przeglądam zdjęcia i często się uśmiecham, bo wielu zawodników kojarzę z trasy. To jest właśnie niesamowity urok takich kameralnych imprez, gdzie nie słucha się muzyki, nie walczy o życiówki a cieszy oko, kontempluje kontakt z przyrodą i nawiązuje nowe przyjaźnie. Brawo Ekobiegi!

3 komentarze:

  1. gratuluję debiutu :) bieganie w takich warunkach to sama przyjemność

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dzięki Jacek :-) to nie była sama przyjemność, ale dziś już o tym nie pamiętam

      Usuń