wtorek, 17 września 2013
To zupełnie inna bajka jest...
Nie wiem, czy moje niedzielne bieganie na trasie liczącej prawie 16km to długie wybieganie. Na potrzeby tego posta przyjmijmy, że tak. Nawet bardzo długie, najdłuższe w życiu. Nigdy nie podejrzewałam, że mogłabym pokonać taką trasę na własnych nogach, na dodatek w niezłym tempie, 6:10/km.
Przekroczyłam chyba podczas tego treningu jakąś magiczną granicę (może to ten słynny próg mleczanowy?). W pewnym momencie moje nogi stały się waciakami, prawie nie czułam stóp, jakby zdrętwiały. Gdy się zatrzymałam niedaleko domu, ból pokurczonych łydek był koszmarny. Chyba nie wracałam jeszcze z taką miną z treningu.
Bolesne chwile minęły szybko po masażu łydek i uzupełnieniu płynów. Satysfakcja i duma trwają do dziś :-)
Przemyślenia po:
1. Da się biegać z bananem w ręku - choć przekładanie go co chwilę było irytujące, dlatego zjadłam go przed półmetkiem.
2. Można jeść, biegnąc i nie udławić się.
3. Zamiast banana trzeba było wziąć wodę lub izotonik - może uniknęłabym bolesnych skurczów. W najbliższą niedzielę wypróbuję taki mix: woda, miód, cytryna, sól.
4. Buty Kalenji z Decathlonu zdecydowanie dają radę.
5. Trzeba solidnie zaplanować trasę przed treningiem, co by nie krążyć później w kółko w celu wyrobienia zaplanowanego kilometrażu.
6. Biegowe wycieczki wciągają - już rozrysowałam 18-kilometrową trasę na niedzielę.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Fajnie się czyta o początkach biegania, bo każdy biegający przez nie przechodził. Ból stóp i łydek to standard. Pomagają preparaty witaminowe, a najbardziej sprawdza się BIEGANIE, bo im dalej, to organizm się przyzwyczaja do przeciążeń.
OdpowiedzUsuńPowodzenia!
A o moich biegowych potyczkach jest więcej tu: radosne-bieganie.blogspot.com